Nowy patron Bocheńskiej Przychodni

Nowa nazwa bocheńskiego szpitala to: Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Bochni „Szpital Powiatowy” im. bł. Marty Wieckiej.

Siostra szarytka bł. Marta Wiecka została wybrana patronką Szpitala Powiatowego w Bochni. Do tej pory wielu kojarzyło z bocheńską lecznicą Mikołaja Kopernika, ale jak tłumaczy dyrektor Wojciech Szafrański podczas przekształceń w 1999 roku „patron gdzieś się zagubił”… Propozycję dyrekcji szpitala zaakceptowali powiatowi radni.

Inicjatywę poprzedziła ankieta przeprowadzona wśród pracowników szpitala. – W szpitalu pracuje 471 osób. W ankiecie wpisałem się na 259 miejscu, aby inni nie sugerowali się zdaniem dyrektora. Myślę, że ta propozycja została przyjęta serdecznie i z wielkim zrozumieniem wśród pracowników – mówi Wojciech Szafrański, dyrektor Szpitala Powiatowego w Bochni.

Dyrektor szpitala przypomina, że patronem był kiedyś Mikołaj Kopernik. – W 1999 roku przy przekształceniu szpitala ta nazwa została jednak zagubiona. W KRS jest zapis bez jakiegokolwiek patrona. Nie wiem kto i kiedy pominął część nazwy z Mikołajem Kopernikiem. Nie udało mi się tego ustalić – dodaje Szafrański.

Zapraszamy do zapoznania się z krótka biografią patronki:

marta_wiecka

W rodzinnym domu

Krótkie było życie S. Marty Wieckiej, bo trwało zaledwie trzydzieści lat, ale czas ten wystarczył, by jej dusza wzniosła się na wyżyny świętości. Była prawdziwą Siostrą Miłosierdzia – całkowicie oddana Bogu, służyła ludziom chorym i cierpiącym w wincentyńskim duchu pokory, prostoty i miłości.

Urodziła się 12 stycznia 1874 roku we wsi Nowy Wiec, powiat Kościerzyna na Pomorzu, jako córka właściciela ziemskiego Marcelego Wieckiego herbu Leliwa i Pauliny z Kamrowskich. Była trzecim spośród trzynaściorga rodzeństwa. Ochrzczona w dniu 18 stycznia 1874 r. w kościele filialnym w Szczodrowie otrzymała imiona Marta Anna.

W jej rodzinie panowała atmosfera głęboko religijna i patriotyczna, jakby na przekór wysiłkom niemieckiego zaborcy, który dążył do zgermanizowania ludności żyjącej na terenie zaboru pruskiego. Dom rodzinny Wieckich, jak wiele innych, stał się ostoją wiary i świadomości narodowej w obliczu narastającego nacjonalizmu pruskiego określanego mianem kulturkampfu czyli walki o kulturę. W rodzinie Marty na porządku dziennym była wspólna modlitwa, czytanie pobożnej lektury, jak i dzielenie się treścią niedzielnych kazań.

W wieku dwóch lat mała Marta zachorowała tak ciężko, że groziła jej śmierć. Całkowita poprawa zdrowia nastąpiła po usilnej modlitwie do Matki Bożej z Piaseczna. Wydarzenie to, odebrane w rodzinie Wieckich jako cud, nie pozostało bez wpływu na późniejszy, jakże zażyły i dziecięcy stosunek Marty do Matki Bożej. Przez całe życie uciekała się do Niej we wszystkich swych potrzebach i jak sama twierdziła, Maryja nigdy jej niczego nie odmówiła.

Mała Marta chętnie pomagała matce w domowych zajęciach. Sąsiedzi podziwiali dziewczynkę za jej pobożność, prawy charakter, dobroć serca, a przede wszystkim za wielką pogodę ducha, która udzielała się otoczeniu. Rodzina i sąsiedzi znali Martę również jako gorliwą czcicielkę św. Jana Nepomucena. To z jej inicjatywy, tuż przy drodze biegnącej obok rodzinnego domu, stanęła jego figura, przy której często widziano Martę zatopioną w modlitwie. Przez całe życie pielęgnowała nabożeństwo do św. Jana Nepomucena, które rozbudził w jej dziecięcej duszy ksiądz katecheta.
W dniu 3 października 1886 roku Marta przyjęła Pierwszą Komunię Świętą. Odtąd w centrum jej życia był Jezus Eucharystyczny. Kiedy tylko mogła szła na Mszę św. do oddalonego o 12 km kościoła parafialnego w Skarszewach. Także w domu często poświęcała swój czas na modlitwę. W tym okresie, ze względu na częste choroby matki, do Marty należała opieka nad młodszym rodzeństwem, które nazywało ją swoją „drugą mamą”.

Za głosem powołania

Mając 16 lat podjęła decyzję o wstąpieniu do Zgromadzenia. Pojechała więc do Sióstr Miłosierdzia (szarytek) do pobliskiego Chełmna, prosząc o przyjęcie. Ku swojemu rozczarowaniu usłyszała, że jest za młoda i przyjdzie jej poczekać jeszcze dwa lata.

Gdy skończyła osiemnaście lat pożegnała na zawsze dom rodzinny i najbliższych. Udała się do odległego Krakowa, by tam rozpocząć służbę Chrystusowi jako Szarytka. Wybrała Kraków, gdyż wraz z nią chciała pójść do Zgromadzenia jej koleżanka Monika Gdaniec, a siostry z Chełmna odmówiły przyjęcia Moniki ze względu na ograniczenia narzucone im przez zaborcę. W Krakowie natomiast przyjęto je obie.

26 kwietnia 1892 roku Marta została przyjęta do postulatu w Domu Centralnym w Krakowie przy ulicy Warszawskiej 8, a po paru miesiącach, 12 sierpnia rozpoczęła kolejny etap formacji – seminarium (nowicjat). Tu, przez osiem miesięcy poznawała ideał Sióstr Miłosierdzia, którym miała żyć przez późniejsze lata.

Dnia 21 kwietnia 1893 r. s. Marta otrzymała strój Siostry Miłosierdzia. Jej pierwszą placówką był Szpital Powszechny we Lwowie. Bardzo szybko zyskała sobie opinię siostry, która kocha chorych i służy im z wielkim poświęceniem.

Po półtorarocznym pobycie we Lwowie, dnia 15 listopada 1894 roku została przeniesiona do szpitala w Podhajcach. Tu również przez kolejnych pięć lat ofiarnie wypełniała misję Siostry Miłosierdzia jako pełna dobroci pielęgniarka.

Dnia 15 sierpnia 1897 roku złożyła pierwsze święte śluby, przypieczętowując niejako swe całkowite oddanie się Bogu, celem służenia najuboższym.

Pod brzemieniem niesławy

W roku 1899 s. Marta przybyła do wspólnoty sióstr w Bochni. Tam przyszło jej później przeżyć bardzo trudne chwile. Zdemoralizowany człowiek po wyjściu ze szpitala, kierując się zazdrością rozgłosił, że s. Marta jest w ciąży z jednym z pacjentów – studentem, krewnym proboszcza. Oskarżona musiała żyć pod brzemieniem plotek i złośliwości ze strony mieszkańców miasta. Jednak stanowcza postawa przełożonej s. Marii Chabło sprawiła, że s. Wiecka została w Bochni, aby okazała się jej niewinność. W tym czasie nie zaprzestała pełnienia normalnych obowiązków z tą samą co zawsze dobrocią i usłużnością. Mimo, że wiele wycierpiała, potrafiła w ciszy znieść to posądzenie, zdając się całkowicie na Boga.

Charyzmat s. Marty

Po krótkim czasie s. Marta rozpoczęła swoją służbę w Śniatynie. Tam również pracowała w szpitalu, natomiast miejscowy proboszcz (podobnie jak było Podhajcach) posyłał do niej swoich parafian z rozmaitymi problemami i sprawami duchowymi, które skutecznie rozwiązywała dla dobra ich duszy. Była osobą, która nie zamykała się w granicach obowiązku, lecz chętnie spieszyła z pomocą wszędzie tam, gdzie na tę pomoc czekano.

Siostra Marta bardzo kochała swe powołanie i zawsze emanowała z niej radość oraz zadowolenie z wykonywanej wśród chorych posługi. Uśmiechnięta, pełna cierpliwości i niezwykłej dobroci niosła ulgę nie tylko cierpiącemu ciału, ale zabiegała też o zdrowie ducha powierzonych jej chorych. Umiała znaleźć czas, by uczyć ich katechizmu, przygotowywać do sakramentów świętych i przykładała dużą wagę do wspólnej z nimi modlitwy. Bywało, że do kaplicy szpitalnej przychodziło około czterdziestu chorych, by wraz z nią uczestniczyć w drodze krzyżowej.

Miała niezwykły dar jednania dusz z Bogiem, na jej oddziale nikt nie umierał bez sakramentu pojednania, a zdarzało się niejednokrotnie, że nawet przebywający pod jej opieką Żydzi prosili o chrzest. Dla siostry Marty każdy cierpiący człowiek był jednakowo ważny, bez względu na to, czy był to Polak, Ukrainiec czy Żyd, grekokatolik, prawosławny czy katolik. Wszystkim służyła z tą samą miłością. Siłę do służby czerpała z modlitwy.

W życiu Marty były też wydarzenia nadzwyczajne. Kilkakrotnie przepowiedziała fakty z przyszłości (m.in. własną śmierć) miała także wizję krzyża, z którego przemówił do niej Pan Jezus, zachęcając ją do cierpliwego znoszenia przeciwności i obiecując zabrać wkrótce do siebie.

Podobnie jak całe życie siostry Marty obfitowało w czyny miłości, tak również jej śmierć stała się aktem, którego źródłem była autentyczna miłość do Boga i bliźniego. Świadoma niebezpieczeństwa dobrowolnie podjęła się dezynfekcji pomieszczenia po chorej na tyfus plamisty, chociaż był do tego zobowiązany inny pracownik – młody ojciec rodziny. Nazajutrz pojawiły się objawy choroby. Podczas ostatniego tygodnia w szpitalu czyniono wszelkie wysiłki, aby ją uleczyć. Rzesza ludzi gorąco modliła się w jej intencji, łącznie z przedstawicielami gminy żydowskiej, którzy w miejscowej synagodze prosili o jej uzdro- wienie. Jej głęboką modlitwę po przyjęciu Wiatyku świadkowie uznali za ekstazę. Zmarła spokojnie dnia 30 maja 1904 roku w Śniatynie.

Już w chwili śmierci zebrani przy jej łóżku byli przekonani, że żegnają niezwykłą siostrę, a późniejsze lata przyniosły tego potwierdzenie. Na grób s. Marty przychodzili wszyscy, niezależnie od wieku, wyznania i narodowości. Przychodzili i przychodzą aż do dzisiejszego dnia przekonani, że „Matuszka” pomaga im we wszystkich sprawach, z którymi się do niej zwracają.

„Niech nasza jedyna tęsknota stanie się niebem. Troska o taki stan duszy, by w każdej chwili być gotową stanąć przed Bogiem.” słowa bł. s. Marty Wieckiej.

„Jestem już w Bochni. Jest to kilka minut od Krakowa. Kolej idzie przez miasto i tylko kilka minut idzie się do szpitala. Mam tu chorych jeszcze więcej niż dawniej miałam. Zawsze mi jest wesoło. Chorzy śpiewają i tak schodzi mi dzień za dniem. Nawet nie mam czasu, ani jednej chwili, bo mi czas schodzi z moimi chorymi”
Dawny szpital bocheński był nieduży, bo dla 55 chorych. Pracowało w nim 5 sióstr szarytek. W kancelarii, a więc w sekretariacie dyrekcji, w magazynie i reszta przy chorych.
Siostra Marta Wiecka przybywając do tego miejsca była już doświadczoną pielęgniarką. Pierwsze niejako kroki stawiała w szpitalu powszechnym we Lwowie, gdzie było 1000 chorych. Następnie kontynuowała posługę pielęgniarską w powiatowym szpitalu w Podhajcach, a od 1899 roku tu w szpitalu w Bochni. To jedyne miasto, z tych, w których pracowała, które pozostało w granicach Polski.
Dlatego chcemy sobie niejako na nowo przypomnieć, że Bóg daje nam drogowskaz, że Bóg daje nam pewien znak dla nas mieszkańców bocheńskiego grodu, a szczególnie pracowników tego szpitala.

Znamy jej życiorys. Tu na tej ziemi , chociaż jak podkreślała w listach przeżywała radość duchową, ale też przeżywała swoją ciemną noc. Pamiętamy oszczerstwa, które na nią porzucono. Jakże jej przykro było, kiedy spalała się dla tych chorych, cierpiących, a mimo to jej dobroć została źle zrozumiana, chociaż jej miłość jak słyszymy w pierwszym czytaniu była bezgraniczna, potężna, nie do przezwyciężenia. Staje się ona wzorem dla nas pracowników i pacjentów naszego szpitala, abyśmy mimo różnych trudów, zmagań, umieli jak s. Marta iść do przodu. Abyśmy umieli kroczyć z tą miłością, z którą ona kroczyła. Mimo, że wydawało się, że wszyscy odwrócili się od niej, ona dalej pracowała z radością, stojąc przy łóżku chorych i cierpiących. Taka była. Jej miłość bezinteresowna obejmowała całego człowieka.

Była jakże często określana Dobrodziejką i Mateczką. Jej serce, fachowość pielęgniarska przejawiały sie również pięknym słowem, dobrocią, pochylaniem się nad człowiekiem. Jej modlitwa, życie, jak podają świadkowie przemawiają za całkowitym oddaniem ludziom chorym. I pamiętamy ostatni etap, podobny do św. Maksymiliana. W czasie kazania beatyfikacyjnego została porównana do św. Ojca Kolbego. Oddała życie za życie. Mając świadomość, że choroba tyfus plamisty zagraża personelowi, oddaje życie za młodego pielęgniarza, który ma rodzinę, żonę, dzieci. Idzie za niego, aby zdezynfekować pokój. I jak pamiętamy ostatnie dni świadczą, że Bóg przyjął jej ofiarę. Przypieczętowała, jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, swoją miłość, miłość potężną, jak szeol niezgłębioną, miłość niepojętą. To była miłość wypływająca z miłości do Boga i do drugiego człowieka.

„Ona jest taka nasza.Co to znaczy nasza? Nie tylko, że tu pracowała w bocheńskim szpitalu, nie tylko, że była siostrą zakonną, ale była człowiekiem. A w życiu naszym niezależnie, czy jesteśmy na wysokich stanowiskach, duchownymi, czy świeckimi osobami, najważniejsze jest być człowiekiem. Ta nasza nowa Patronka niech uczy nas tego pięknego pochylania się nad człowiekiem, bo Chrystus wołał w słowach dzisiejszej Ewangelii: Wytrwajcie w mojej miłości. Phil Bosmans powiedział: Tak jak kwiat potrzebuje słońca, aby być kwiatem, tak człowiek potrzebuje miłości, aby być człowiekiem. Prośmy bł. s. Martę, aby nas uczyła tej ludzkiej cierpliwości, bo jesteśmy ludźmi, to prawda. Trwajmy w miłości, we wzajemnym pomaganiu sobie. Trwajmy w miłości wobec chorych, cierpiących. Jakże wielu z Was jest takimi dzisiejszymi Martami. Z tego się cieszę. Oby nadal tak było, żeby pięknie rozwijała się ta miłość. A zawsze dobro, jeżeli jest prawdziwym dobrem jest niezrozumiane. Umiejmy przezwyciężać różne sytuacje, problemy. Za przyczyną nowej Patronki ufamy mocno, że i rozbudowa szpitala idąca w dobrym kierunku się dokończy i wszystkie inicjatywy, które są tu podejmowane będą wspierane przyczyną bł. s. Marty Wieckiej. Ilekroć żegnam na pogrzebie pracowników służby zdrowia podkreślam, wy macie dobrze idąc do nieba, bo macie tam swoją osobę, macie tam Martę Wiecką. Ona na pewno wychodzi naprzeciw pracownikom służby zdrowia. Ona wprowadza ich do bram nieba i do św. Piotra. Dlatego ta radość niech trwa w nas wszystkich. A do wszystkich zebranych przesłaniem życia bł. s. Marty niech będą przede wszystkim jej słowa: Chrystus objawiając mi sie powiedział „Córko znoś wszystkie cierpienia i krzyże cierpliwie, pracuj dla swoich”. Te słowa Chrystusa przemawiającego do niej z krzyża i dla nas są zachętą, aby nadal podjąć się dźwigania krzyża choroby, cierpienia, problemów rodzinnych, zawodowych, trudów życia codziennego. Pracujmy dla innych. Większą radość mamy nie z tego, że otrzymujemy, ale że siebie dajemy. Bo być człowiekiem, to być miłością.

Błogosławiona Marto, tak wiele chciałoby się dzisiaj Tobie powiedzieć. Zobacz, ile tu dzisiaj zgromadziłaś nas, w tej pięknej uroczystej chwili. Patrzysz na nas uśmiechniętą z tego nowego obrazu. Prosimy cię wypraszaj nam u tronu Bożego obfite łaski, obfite błogosławieństwo dla pracowników szpitala. Wypraszaj łaski dla tych, którzy będą i już czczą ciebie, którzy modlą się, przyzywają ciebie i proszą abyś umacniała nas w naszej miłości. Bo bez miłości życie jest puste. Miłość wszystko przezwycięża.

Kapelan ks. dr Stanisław Kowalik